Nasze książki - Petacz

Alice Carter - Rozdział I

Mam na imię Alice. Mam 14 lat. Wszyscy uważają że powinnam chodzić do szkoły specjalnej. Mówią na mnie "świr". Tak naprawdę nic nie poradzę że odkąd się urodziłam na moim prawym nadgarstku widnieje piorun. Mówią na mnie dziwadło. Nie da się ukryć.. Jestem trochę dziwna.. Nie moja wina że bogowie wybrali mnie na swojego przewodnika po ziemi. Tak więc ludzie nie widzą tego co ja widzę. Czasami wolałabym w ogóle się nie urodzić... Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile na ziemi jest zła.. ile potworów, ile krzywd..Wy ludzie nie widzicie nawet ćwierci tego cierpienia.. A ja muszę z tym walczyć to moja codzienność.. Nie mam usprawiedliwienia..Tak chcą bogowie i koniec kropka.
Pewnego dnia szłam korytarzem szkoły. Jak zwykle wyśmiewana, wskazywana placami.. Zapomniałam dodać dosyć istotny szczegół. Gdy bogowie mnie wybrali dostałam parę magicznych okropieństw. Były to: długopis, gumka, i linijka. Iście magiczne, nie?. Mówiono mi że to magiczne ale ja nie wiem jak się tym obsługiwać. Więc szłam korytarzem, natrafiłam na grupkę śmiejących się ze mnie dziewczyn. Poprosiłam je na stronę. Poprosiłam grupkę dziewczyn za drzwi piwnicy. Były zdumione po drodze wzywały mnie od dziwadeł. No więc wyciągnęłam z kieszeni mój magiczny długopis, po drodze zamakając drzwi od piwnicy. Odwróciłam się szybkim ruchem ku nim. Jedna o mało niespadła ze schodów na widok mnie z długopisem w ręce i z miną terminatora. Nic się nie działo. "Ale magiczne to jest" Pomyślałam sobie. Wtem z długopisu wystrzelił promień zielonego światła. Dziewczyny upadły na ziemię po czym rozpłynęły się w powietrzu. Zdumiona mocą długopisu, wybiegłam z piwnicy zanim ktoś mógł mnie tu zobaczyć.



 Rozdział II

 Zanim zadzwonił dzwonek zdołałam dotrzeć do drzwi klasy matematycznej. Po dzwonku pani wpuściła nas po klasy. Siedziałam sama, jako jedyna w klasie. Na matmie zawsze obrywałam odpowiedzi. Lecz gdy popatrzyłam na panią od przedmiotu zobaczyłam coś niezwykłego. Nie wierzyłam własnym oczom mimo tego że widzę potwory. Te coś przy biurku nie było panią od matematyki. Było to potworem iście nie ziemskim. Głowa była wróbla, tulów normalnego człowieka, ręce meduzy, nogi konia.-Alice Carter - wywołała mnie nauczycielka.
Niepewnym krokiem podeszłam do biurka.
 -Alice, nie wiesz może gdzie są twoje koleżanki, Amy, Eweline, Martha, Claudie? - zapytał potwór głosem nauczycielki matmy.
-Nie nie wiem proszę pani - powiedziałam ale głos mi zadrżał.
-Na pewno?- powiedział z naciskiem potwór.
-Ale proszę pani ja..
 Nie dokończyłam mówić a potwór chwycił mnie za karak i podniósł do góry. Ocknęłam się u szkolnej pielęgniarki.-Co się stało młoda panno? - spytała ciepłym głosem pielęgniarka.
-Ja...mi...nic proszę pani spadłam ze schodów..

Pielęgniarka spojrzała na mnie z troską.
-Musiałaś spaść z 2 pięta bo leżałaś na parterze..
"Czemu nie mogę powiedzieć prawdy?!"Alice w myślach wertowała co się stało.. "Czemu nic nie pamiętam ?!" 


Rozdział III

Zarzuciłam torbę na plecy i ruszyłam w kierunku szkolnej świetlicy. Pani pielęgniarka zadzwoniła po moją mamę, miałam na nią tam poczekać. Ku mojemu zaskoczeniu noga mi spuchła,ale nie wiedziałam dlaczego. Usiadłam na krześle przy biurku opiekunki świetlicy. Siedziałam dłuższą chwilę, nagle zauważyłam cień. Czarny, smolisty cień w kącie świetlicy. "Opiekunki nie ma". Podeszłam, kulejąc do owego tajemniczego konta. Nagle świetlicę opanował półmrok. Witaj Alice - usłyszałam w swojej głowie. Był to głos, który próbował udawać jedną z myśli. Ciepły i przyjemny. Nagle moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa, poszły w stronę okna budynku szkolnego. To co zobaczyłam było tak mocno nierealne, a jednak się działo. Za oknem leżały setki ciał martwych ludzi, płonął wielki pożar, istna apokalipsa. Zobacz co narobiłaś Alice - głos dręczył niemiłosiernie. "Nie! To nie może być prawda!". No widzisz Alice to wszystko przez ciebie, i tych twoich głupich bogów. To oni rozpętali to piekło. Dal innych ludzi ten oraz jest niewidoczny, lecz ty to widzisz. to dzieje się naprawdę. Głos urwał niespodziewanie, i już się nie pojawił."To jakiś koszmar" - pomyślałam. W tej samej chwili drzwi świetlicy otwierają się i widzę w nich znajomą i uśmiechniętą twarz mojej matki. Idę powoli w jej stronę, zabierając ze sobą torbę.


Rozdział IV

Od tego incydentu z bogami minęły dwa lata. W tym czasie, utraciłam z nimi kontakt, lecz oni nie odpuścili. Próbowali przez ten czas nastraszyć mnie, wmawiali, że ten głos to był wytwór mroku, próbowali nawet utrudniać mi życie w szkole - aranżowali różne dziwne sytuacje, z których musiałam się tłumaczyć nie raz u dyrektora naszej szkoły. Miałam 16 lat, i miałam się zadawać z jakimiś bogami?! Pff... Po powrocie do domu weszłam do pokoju, zwaliłam się na łóżko, wyciągnęłam spod materaca moją ukrytą paczkę fajek, zaczęłam palić. Chwila przyjemności, odpoczynku, relaksu. Nagle obraz pokoju rozmył się i ustąpił miejsca ciemności.
- Alie! Alie! Wstawaj! Alie! - krzyczała matka biorąc moją głowę i potrząsając nią.
- Co się.. - Urwałam, widząc płomienie zjadające moje łóżko, czułam ostry swąd dymu. Podniosłam głowę i zobaczyłam resztki szluga na dywanie który już był prawie spalony. "O cholera, co ja zrobiłam..". Pod wpływem impulsu zerwałam się z podłogi, wybiegłam z domu, krztusiłam się resztką dymu, mimo to biegłam dalej. Wypadłam na ulicę. Nie mogłam oddychać. Przystanęłam na chwilę obok jakiegoś domu bez okien, całego zapisanego ulicznym graffiti. W dziurze po oknie paliło się światło świecy. "Raz kozie śmierć" - pomyślałam i weszłam. W rogu budynku siedział chłopak, na oko w wieku siedemnastu lat. Na ziemię kapała krew, chłopak siedział obok otwartego piwa, z żyletką w ręku. Bałam się podejść, ale zauważyłam że on mnie uprzedził - spoglądał na mnie. "O Boże nie!" - byłam tak wystraszona, że zapominałam oddychać.
- Czego tu szukasz, lala? - burknął chłopak 
- Ja..yyyy... no ten, cholera, spaliłam cały dom, i teraz pewnie matka mnie będzie szukać, a ja nie mam ochoty z nią rozmawiać, i nie mam się gdzie podziać. - Wydukałam szybko.

Rozdział V

Chłopak okazał się być pozbawionym rodziny emo o imieniu Chris. Miał on 17 lat i pochodził z Marsylii. Po dłuższej rozmowie, dał mi łyka piwa, i zaczęliśmy się rozumieć jak brat z siostrą, tylko niespokrewnieni. Miał kruczo czarne włosy, wielkie przeszywająco niebieskie oczy. Był ubrany w ciemne poszarpane rurki i czarną koszulę. Postanowiłam dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
- Chris, skoro pochodzisz z Marsylii, to co robisz na takim zadupiu jak Alton?
- Wiesz Alice, sam nie wiem. Chcesz? - zapytał podając mi kolejny szlug.
- Chętnie - Lekko podchmielona wyciągnęłam rękę po fajkę. - Hej, Chris, a czemu.. - wskazałam na żyletkę.
- Wiesz, czasami samotność daje w kość.
- Teraz już nie. - Wzięłam żyletkę i rzuciłam w kąt.
- Ale.. nie rozumiem! - Chris wdał się zdezorientowany
- Chris, mam prośbę. Czy mogę tu zamieszkać?
Chłopak milczał, podniósł się, podszedł do kąta do którego rzuciłam żyletkę i podniósł ją po czym schował do kieszeni swojej czarnej koszuli.
- No pewnie, tamten pokój na piętrze jest twój. - Zaprowadzę cię.
Razem z Chrisem poszłam do pokoju na piętrze. Pokój jako jedyny miał okna, i nie wyglądał aż tak źle. Na środku stało łóżko, w rogu szafa, była nawet niedziałająca lampa. Usiadłam na łóżku - zaskrzypiało. Chris usiaobok mnie. Popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Objął mnie, ja jego i zaczęliśmy się całować.

Rozdział VI

Minął tydzień, odkąd "mieszkałam" z Chrisem w tej ruinie. Było znośnie, aczkolwiek gdy Chris miał gorsze dni siedziałam całymi dniami sama, albo pijąc piwo, albo czytając gazety, w których roiło się od plotek, że albo umarłam, albo mnie porwali. Jeszcze inne plotki głosiły, że zostałam uprowadzona przez kosmitów. Pewnego dnia, gdy przebudziłam się chłopaka nie było. Szukałam go wszędzie, lecz jakby wyparował w powietrze. Wyszłam przed ruderę, leżał w zaroślach. Podeszłam, nie ruszał się. Sprawdziłam czy żyje. Nawet w najgorszych snach, nie przypuszczałam że on - Chris - mógłby umrzeć. Na jego brzuchu wyryty był napis "Ty będziesz następna".
Przestraszona, wbiegłam do rudery, zgarnęłam do kieszenie telefon, po czym ruszyłam na północ. Rudera była w środku lasu, więc miałam cały dzień na dotarcie do jakichkolwiek zabudowań. Po godzinnym równym marszu, dotarłam do rzeki. Nagłe woda rozstąpiła się, i wyłonił się jeden z bogów.
- Witaj Amelio - tak nazywałam się w tej całej szopce bogów.
- Mhm.. Po co przychodzisz?
- Przychodzę Cię ostrzec, Alice. Twój przyjaciel umarł z rąk mroku.
- Ta, ta, mrok i te sprawy, boję się, wiem zabije mnie mrok, ojej.
- To nie żadne żarty  dziewczyno! - wydarł się bóg wody. - Masz uciekać rozumiesz?! Jedynie w twoim domu jesteś bezpieczna.
- Domu który spłonął - sprostowałam.
- Och, chodzi mi o teren posesji. Ta ziemia jest poświęcona, twoja matka, ona na ciebie czeka!
- Tak, tak, szczególnie że zjarałam jej dom.
- To nie ma znaczenia Amelio, musisz tam wracać.
Bóg zapadł się pod wodę. "No świetnie, wrócę tam i co?, i powiem: Mamo przepraszam, że podpaliłam ci dom. ale kazali mi tu wrócić, bo mrok mnie zabije?". Otworzyłam mapę na moim smartfonie i powlokłam się w stronę domu. 

 Rozdział VII

 Po godzinnej wędrówce dotarłam na skraj wzgórza, pod którym rozciągało się całe Alton. Było stąd widać całe miasto, każdy dom, park, olbrzymi las na północnym krańcu. Nucąc piosenkę Coldplay, zeszłam wzgórzem w kierunku domu. Gdy dotarłam, zapukałam delikatnie w drzwi wejściowe. Otworzyła mi je matka, z dziwnie radosnym wyrazem twarzy. Wpuściła mnie do środka, po czym zatrzasnęła dzwi i powiedziała:
- Alice, dobrze że jesteś. Złe siły mogły cię zabić.
"CO?!" - pomyślałam, zdziwiona że taka sytuacja ma miejsce. Przecież moja matka nie powinna wiedzieć o bogach... Ale jednak wiedziała. Zaryzykowałam: 
- Mamo, skąd ty wiesz coś o złych siłach?
- Alice, nie protestuj, po prostu wiem i tyle. - wydawała się lada chwila wybuchnąć. - Nie mów już nic idź na górę.
Poczłapałam na górę. Moje zdziwienie było ogromne - ani śladu pożaru, wszystko było na swoim miejscu. Jakby totalnie nic się nie stało. Nie wierzyłam własnym oczom. Nawet moje wcześniej nie posłane łóżko było perfekcyjnie zaścielone, a żaluzje prościutko zaciągnięte. Przyszła mi do głowy pewna myśl ... Moja matka była jednym z nich ...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz